I choć w Paryżu jest raptem 6 stopni Celsjusza nie popsuło mi to szyku i ubrałam się w jasne stroje. Biegłam Rue de Coutures, gdy nagle zatrzymał mnie pewien dżentelmen... Nie powiem, dałam się zatrzymać.
Wygląd miał oszałamiający. Zapytał:
- Przepraszam, Madmoiselle, czy pani podąża może do Château de Versailles?
Zdumiał mnie.
- Tak - odparłam zatrzepotawszy rzęsami. "Skąd, do jasnej Anielci, on wie dokąd przemykam?" pomyślałam.
- Czy mogę się do pani przyłączyć? - brnął dalej.
- Owszem. Zapraszam. Razem będzie nam raźniej - odparłam i ruszyliśmy razem pod rękę, jak gdybyśmy znali się od wieków. Idąc dalej Rue de Paroisse dotarliśmy do Château de Versailles.
Tuż przed bramą zatrzymałam się i nie mogłam wejść dalej dopóki nie zadałam tego pytania:
- A Monsieur do kogo?
- Por toi, mon amour - odparł nonszalancko.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że przysłali go ludzie, do których podążałam. Uspokoiłam się i mogliśmy wejść dalej. Tajemniczy dżentelmen potwierdził moje przypuszczenia, gdyż przejął prowadzenie i doskonale wiedział dokąd zmierzam.
Po przejściu przez Ailes des Ministres udaliśmy się wprost do Aile du Nord. Tam już na nas wszyscy czekali. Zasiedliśmy przy stole i zaczęło się... Oto relacja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz